p O operacji, która okazała się porażką: 204

środa, 1 lipca 2015

204

Cieszę się, że tak szybko przybyłeś ─ uśmiechnęła się Victoria, łapiąc Dylana za rękę.
Pół-Kolumbijczyk uśmiechnął się słodko.
Eee... Czym jedziemy na Pokątną, Di? ─ spytała.
Dylan zatrzymał się i dotknął jej policzka. Wiedziała co to oznacza.
Jeżeli myślisz, że wsiądę do tego... „czegoś”, to się mylisz ─ warknęła.
Vicky ─ jego głos był głęboki, ale słodki i delikatny zarazem. ─ Ja wiem, że nie lubisz tego typu podróży, ale mam kilka powodów, dlaczego akurat jedziemy starym fordem.
Słucham.
Więc... ─ Dylan zakasłał. ─ Pod numerem pierwszym, na liście, znajduje się brak mioteł. Moja roztrzaskała się o Bijącą Wierzbę w maju, a twoją strawił „pupilek” tego durnego Hagrida...
On nie jest durny, Di.
Przepraszam. Drugi powód jest taki, że jestem uczulony na popiół, co automatycznie wyklucza sieć Fiuu. A trójka to brak uprawnień do teleportacji. Mamy po szesnaście lat, złapaliby nas. To jak ─ uśmiechnął się ─ wsiadasz?

*.*.*.*

Victoria zdecydowała się wsiąść na miejsce pasażera.
Pod „Dziurawy Kocioł” dotarli po godzinie.
Nie było tak źle ─ podsumowała podróż Victoria. ─ Zostaniesz dziś u nas na noc?
Dylan zatrzasnął drzwi auta, które później kluczykiem zamknął. Nie był pewny. Jeszcze pamiętał ostatnią jego wizytę w domu Victorii.

(…) i prawdę mówiąc, nie jestem za tym, aby chłopak spał u twojej córki ─ skończył narzeczony jej matki.
Oxana pokiwała powoli głową. A co jeśli on ma rację?
Ejejej... ─ wtrąciła się Victoria, puszczając jego ciemną dłoń. ─ Czy ty aby nie przesadzasz, mój drogi? On tutaj był przed tobą. Wiele razy u mnie spał, więc, do cholery, czemu tym razem nie może?
Mężczyzna zaśmiał się, przeczesując palcami włosy.
Dlatego ─ zaśmiał się ─ że ma szesnaście lat i nie wiesz, co mu do głowy przyjdzie.
Przepraszam, ale tutaj stoję ─ odważył się zabrać głos Dylan. Zacisnął pięści. ─ Nie tknąłem jej, a do osiemnastki nie zamierzam.
Kłamca, kłamca, KŁAMCA! ─ powtarzał mężczyzna, przytulając Oxanę Wilde.
O co ci chodzi, Noah? warknęła Victoria.
Ty już wiesz o co, Vic.
Dylan zostaje.
Nie.
Proszę. Noah.
Nakryłem ich razem. Już na samym początku naszej znajomości, Oxie. Zwrócił się do blondynki. Kazałaś mi się teleportować do ciebie, bo zapomniałaś klucza. Zastałem ich w łazience. Opowiadał zawzięcie. Po tym wszystkim wiedziałem, że z Victorii jest niezłe ziółko. A z tego jej chłoptasia jeszcze lepsze.
Mamo, ja... ─ Dylan złapał Victorię za łokieć.
Kobieta pokręciła głową, po czym cichym, ale stanowczym głosem rzekła:
Zawiodłaś mnie.
To tylko moja wina, proszę pani ─ wtrącił Dylan. ─ Ja ją namówiłem. Ona uległa pod moją presją.
Nie winię cię. To wina mojej córki, która nie umiała wytrzymać (…)
Po zrobieniu zakupów udali się pod lodziarnię Floriana Fortesque.
Jesteś pewna, że mam u was spać?
Tak.
*.*.*.*

Ja wiem! Krótko i idiotycznie ;c Jednak nie miałam głowy, cały czas noszę żałobę po babci, która zginęła na pasach 20 czerwca. To naprawdę, całkowicie moja wina, że nie umiem się spiąć i napisać. Przepraszam was, obiecuję, że kolejny rozdział będzie o wiele dłuższy!

1 komentarz:

  1. Ciekawie, ciekawie, ale strasznie króciutko! Nie za bardzo wiem, co mam napisać. Cała rozmowa została jednak bardzo fajnie napisana. Przyjemnie się czytało. ;) Czekam na kolejny rozdział.

    Pozdrawiam, Native

    http://martwi-przed-switem.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń