Trzaśnięcie
drzwiami. Płacz matki. Wyzwiska kierowanie do niej przez jej
partnera.
Tak właśnie
wyglądał każdy wakacyjny wtorek Victorii Wilde, szesnastolatki z
Gryffindoru.
Mama Vi
mieszkała na przedmieściach Glasgow. Duży, pomalowany na zielono
budynek, do którego wracała w każde wakacje, był jednym z pięciu
podobnych, na Day Street*.
Panie Wilde
żyły skromnie. Oxana, bo tak miała na imię matka Victorii,
dostała spadek po swoim bogatym wuju. Poza tym jej partner, Noah
Jesse, wspierał je finansowo.
Victoria
wróciła z mugolskiej kawiarni dość wcześnie.
Jej zmiana
się skończyła. Idąc wyłożoną nierównymi kamieniami ścieżką,
która prowadziła wprost na schody wiodące do mieszkania,
rozglądała się po podwórku. Nic ciekawego, stwierdziła. Dom miał
dość specyficzny wygląd. Aby się do niego dostać, trzeba było
wejść po schodach. Dach był szpiczasty, wyłożony ciemną blacha.
Okna były na wpół okrągłe, a na ich parapetach stały doniczki z
kwiatami. Oczywiście wchodząc na schody Victoria upuściła na
trawnik klucze, przez co musiała wejść przez parter. Drzwi
otworzyły się z lekkim skrzypnięciem. Nie lubiła przesiadywać na
parterze. Cały należał do mamy i Noah. Gdy się weszło,
znajdowało się w bibliotece. Ściany miały odcień ciepłego różu,
na jasnych regałach stały zakurzone księgi, pośrodku pokoju, na
miękkim, puszystym dywanie, stały dwa fotele w kolorze dojrzałej
wiśni, a zdobiony żyrandol, którego świece nigdy się nie
wypalały (tak, prawdziwe, woskowe świece) wisiał, dyndając lekko,
gdyż panna Wilde trzasnęła drzwiami. Po lewej były drzwi. Grube,
wielkie, mahoniowe drzwi. Prowadziły one do sypialni przyszłych
państwa Jesse. Victoria wzruszyła ramionami, słysząc jęki z
sypialni matki i Noah, po czym wyjrzała przez jedno z dwóch okien
znajdujących się w bibliotece. Na podwórku wręcz wiało nudą.
Spojrzała na ostatnią parę drzwi na parterze (nie licząc drzwi do
łazienki, które znajdowały się w sypialni Noah i Oxany). Były
wprost od drzwi wejściowych, liche, białe. Prowadziły do
upragnionego przez nią miejsca. Victoria niewiele myśląc podbiegła
do nich, lekko je uchylając, aby nie skrzypiały. Gdy zamknęła
stare drzwi i odwróciła się, jej oczom ukazał się prawie pusty
salon. W rogu stała kanapa i mugolski telmewizor (czy jakoś tak), z
sufitu zwisała elektryczna lampa, pod całą ścianą był rząd
wieszaków, a brązowe ściany zdobiły magiczne zdjęcia. No i na
środku pokoju stały strome schody. Victoria wbiegła po nich na
pierwsze piętro. Tam znajdowała się łazienka, dwa pokoje
gościnne, kuchnia i mała, bardzo mała jadalnia połączona z
salonem. Jednak piętro pierwsze nie obchodziło jej tak, jak piętro
drugie. Szybko zdjęła kurtkę i buty, po czym ustawiła to obok
schodów, na czystych, ciemnych, drewnianych panelach. Torebkę nadal
trzymała w dłoni. Weszła do kuchni, wyjęła z lodówki kanapkę i
wbiegła po schodach, które „schowały się” w kącie
pomieszczenia. I takim sposobem znalazła się w korytarzu na trzecim
piętrze jej domu. Korytarz był długi, całkowicie wyłożony
kafelkami różnych kolorów. Po każdej stronie znajdowała się
para drzwi. Pierwsze po lewej prowadziły do schowka na miotły i
środki czystości, a drugie do pomieszczenia, w którym można było
posiedzieć w ciszy i samotności. Victoria nazywała ów pokój
gabinetem, gdyż miała tam ważne papiery i książki, a i Noah
spędzał tam noce, które zarywał, aby kończyć projekt do
Ministerstwa Magii. Pierwsze drzwi na prawo były drzwiami od szatni,
bo tam znajdowały się zapełnione wieszaki, półki na buty i
szafki. Victoria uchyliła ostatnie drzwi. Były to drzwi do jej
pokoju. Pomieszczenie było duże. Po lewej stało zaścielone łóżko,
szafka nocna i fortepian, po prawej szafa i regał. Na środku pokoju
leżał dywan z godłem Gryffindoru, na który padały blaski słońca
z dwóch okien balkonowych.
─ Balkon
─ mruknęła Victoria, rzucając torbę na łóżko.
Wyszła
na niego. Były tam dwa leżaki, masa roślin i mała fontanna, w
której uwielbiały się kąpać ptaki, gdy tylko nie jadły ziaren i
innych dobroci pozostawionych przez nią na szklanym stoliku w rogu
drewnianego balkonu.
─ Victoria!
Przyjechał Dylan!
*.*.*.*
Jej duże,
jasnobrązowe oczy błyszczały, a pełne, pomalowane czerwoną
szminką usta wydęły się w uśmiechu. Sięgające za ramiona
proste, prawie czarne włosy związane miała w kitkę. Przytuliła
go.
─ Och,
Dylanie, nawet nie wiesz, jak się za tobą stęskniłam!
Dylan był
wysokim chłopakiem. Włosy miał postawione na żelu, czarne. Jego
oczy miały odcień mlecznej czekolady, a karnacja była lekko
ciemnawa. W końcu był na wpół Kolumbijczykiem. Victoria
„rzucając” się na niego, omal nie wywróciła ich obydwoje, co
skutkowałoby upadkiem ze schodów.
─ Cześć,
cześć.. ─ wyszeptał, całując ją w policzek. ─ Jesteś
gotowa?
─ Gotowa?
─ spytał Noah.
Noah był
to wysoki, umięśniony szatyn. Jego włosy sięgały do ramion,
zazwyczaj były ledwo rozczesane. Usta miał wąskie, różowe, a
oczy wielkie i granatowe. Obejmował niską, szczupłą blondynkę, z
której piwnych oczu biła radość.
─ Niedługo
do Hogwartu ─ mruknęła niechętnie Victoria ─ więc jedziemy na
Pokątną. Będę po ósmej, mamo.
─ Idę po
sakiewkę ─ westchnęła jej matka, wychodząc z kuchni, aby wrócić
po minucie z sakiewką pełnych złotych galeonów i brązowych
knutów. ─ Masz. ─ Rzekła, wciskając jej sakiewkę w dłonie. ─
Lista leży w szafce, nie zapomnij o nowych szatach, bo z tamtych już
wyrosłaś, nie jedz u Madame Bistro, były tam karaluchy, twoje
rękawice ze smoczej skóry pochłoną ogień po tym, jak położyłaś
je na piecu...
─ Wiem.
Możemy już iść? Zapamiętam.
─ Tak? A
co mama powiedziała?
─ Że mam
za krótką szatę, rękawice coś zjadło, a u Madame Bistro nie ma
karaluchów, więc mogę tam nie jeść...
─ Ach,
Victorio... Co ty byś bez tego Dylana zrobiła?
─ Pewnie
nic.
*Day Street
– ulica wymyślona przeze mnie, na potrzeby opowiadania
*.*.*.*
Mam nadzieję, że wam się spodobało!
Komentujecie-motywujecie :D
Pozdrawiam, Cara V.
Hej, dzięki za komentarz u mnie ;)
OdpowiedzUsuńMam trochę mieszane uczucia, co do Twojego opowiadania. Nie dlatego, że mi się nie spodobało czy coś. Piszesz przyjemnie, szybciutko się czyta i czas też umilasz. Tylko przeraża mnie słowo "Hogwart" i wszystkie z nim związane, bo... ja nie znam "Harry'ego Pottera". Ani książek, ani filmów :D Dopiero mam w planach nadrabianie (czytaj: od jakichś dwóch lat mam to zapisane na liście "Muss wissenów"), więc mogę być trochę ciemna....
Przypomnij mi się w spamie z następnym rozdziałem, to się odezwę :D
Życzę powodzenia i dużo weny,
Hagiri z http://www.rozmowy-miedzymiastowe.blogspot.com
Spokojnie! Wyjaśniam:
UsuńSnape ma być extra wredny, a reszta bohaterów to wytwory mojej jebniętej wyobraźni (prócz Dumbledore'a, ale on miłościwy jeeest xd)
Jak Snape bd miły, to opiernicz, a tak to wyrażaj swoje zdanie jak chcesz =3
Buziaki, Cara
Dziękuję za zaproszenie kochana! ♥ :**
OdpowiedzUsuńCóż, jestem pod wrażeniem! :)) Prolog bardzo interesujący! Napisany doskonale - styl naprawdę imponujący! Uwielbiam potterowskie fan-fici, wię trafiłaś w mój gust! Dodatkowo dodajesz dużo od siebie, więc nie jest to tylko suche powielanie schematów! Brawo! :)) ^^
Ach ten Dylan... Szaleję za południowcami! :** ♥
Czekam na pierwszy rozdział, a Tobie kochana życzę potopu weny! :)) ^^
Pozdrawiam serdecznie oraz ściskam ze wszystkich sił! ♥
Ten komentarz został usunięty przez autora.
OdpowiedzUsuńPo pierwsze przyciągnął i zatrzymał mnie tak naprawdę wygląd szablonu. Później przeczytałam ten...prolog. To jest prolog? Bardzo dobrze napisany. Zaciekawiłaś mnie, dlatego poczekam na pierwszy rozdział z niecierpliwością.
UsuńPozdrawiam i zapraszam do siebie,
http://akfradratposiadaartystycznaduszyczke.blogspot.com
Zapowiada się ciekawie!
OdpowiedzUsuńDziękuję za odwiedzenie mojego bloga :)
Czasy świadectw mam już za sobą ;)
Pozdrawiam i zapraszam ponownie:
http://malfoyhermiona.blogspot.com/
Super rozdział! Z niecierpliwością będę czekała na następny.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam.